W końcu można zacząć odrabiać zaległości. Na dworze leje, wieje, mgła jak cholera, aura tworzy magiczny nastrój sprzyjający pisaniu relacji.
Wróćmy zatem do wczorajszego dnia, a raczej do startu samolotu. Przed startem mieliśmy niezły ubaw. Mimo tysiąca rad i porad, miliona rozmów telefonicznych nasz naczelny pechowiec postanowił zapakować do bagażu podręcznego multum flaszeczek z płynami tudzież żelikami do kąpieli. A co! Wolno mi! Niestety nie wolno - ulubiony żelik kąpielowy naszego pechowca wylądował w koszu na śmieci a on sam miał przyspieszony kurs języka angielskiego z przedstawicielami Securitas. Nie przeszkodziło mu to jednak aby zapytać stewardesę czy też na ogonie samolotu może zapalić swoje e-cygaro? No przecież czemu nie? Przecież samolot jeszcze nie startuje! Toż to tylko para!
Sam start nastąpił punktualnie o godzinie 10.00. Na moje nieszczęście dostaliśmy miejsca w ostatnim rzędzie, na samym ogonie, nota bene przy toalecie. Nie dość że nieświadomi tego faktu musieliśmy się przecisnąć z tobołami przez całą długość samolotu zmagając się z tłumem napierającym z naprzeciwka to jeszcze usytuowanie foteli dostarczyło mnóstwo wrażeń podczas startu jak i samego lotu. Po prostu RollerCoaster za free. Nie lubię jak przy okazji siły wciskającej w fotel widzę swoje nogi nad własną głową a potem następuje trzęsienie ziemi i odejście na krąg ale cóż, nigdy nie polubię samolotów. Jedyne szczęście że nie miałem zbytnio siły żeby się denerwować, a zdenerwowanie zastąpiła apatia. Apatia pogłębiła się po tym jak pilot podał informację iż lot potrwa 3 godziny 20 minut. O matko! Kiedy to się skończy!? Na szczęście fajne towarzystwo znacząco złagodziło trudy podróży a za oknami nadspodziewanie szybko ukazał się surowy ląd Islandii. Widoki to były przepiękne, nagie skały, pola lawy, ośnieżone szczyty, istna feeria barw i form. Nie wiem jak to się stało ale niecałą godzinę wcześniej samolot z niemałym przytupem dotknął płyty lotniska. Byliśmy na miejscu.
Islandia przywitała nas piękną słoneczną pogodą, po błękitnym niebie sunęły ławice białych chmur, lekki wiaterek, temperatura oscylowała w okolicach plus 5 stopni.
Załącznik:
Lotnisko.jpg [ 291.21 KiB | Przeglądane 4984 razy ]
Duże wrażenie wywarła na nas nowoczesna przeszklona bryła hali przylotów, dyskretna elegancja łączyła się z modernistyczną formą a światło słoneczne pięknie dopełniało całości. Ogromnym zaskoczeniem był kompletny brak ludzi, puściutko że aż nieprzyzwoicie, zupełnie jak w innym świecie.
Po odebraniu bagaży Rafał Malczyk skontaktował się z wypożyczalnią samochodów i po chwili podjechał po nas - czyli kierowców - gość z owej firmy i zawiózł mnie, Radka i Rafał Malczyka do swojej siedziby nieopodal lotniska. Po spełnieniu formalności czekała nas prezentacja pojazdów. Podchodzę do swojego samochodu - no fajny - nowy Ford Focus kombi, dieselek, wygląda nieźle. W towarzystwie pracowniczki wypożyczalni oglądamy samochód z każdej strony - tu rysa, tu przetarcie, tragedii żadnej nie ma ale na wszelki wypadek skwapliwie fotografuję każdą szkodę aby zabezpieczyć się na okazję zdawania samochodu. No dobra, wsiadam do środka i... o rety, toż to automat! Mimo że jeżdżę samochodami od 18 roku życia nigdy ale to nigdy nie miałem okazji jeździć samochodem z automatyczną skrzynią biegów! Nieee! Nie umiem! Co to za wajcha z literkami PRNDS ??? Miła pani z wypożyczalni zaprezentowała uśmiech numer 138. Nie, nie chcę! Moi szanowni koledzy dziwnym trafem zaczęli podziwiać widoki za płotem i lekkim bocznym truchtem oddalili się od miejsca tragedii. Czyżby też nie chcieli jeździć automatem? Na ich szczęście a moje nieszczęście samochodu czy kierowcy nie można było wymienić, auto było wcześniej przypisane do konkretnej osoby.
- Do you want to try? - spytała pani prezentując uśmiech numer 514.
- Yes, of course - cóż miałem powiedzieć... I tak na stare lata przeszedłem przyspieszony 5-cio minutowy kurs jazdy automatem po islandzkiej ziemi. OK, ruszam zatem za kolegami w drogę na lotnisko. Lewa noga i prawa ręka jeszcze szaleje ale cóż - trudno pozbyć się nawyków nabranych przez 26 lat. Byle tylko nie nacisnąć jednocześnie pedału gazu i hamulca - to podstawa. Rzuca wtedy na szybę jak cholera. Parę minut jednak wystarcza żeby opanować sytuację. Auto okazało się całkiem fajnie wyposażone - oprócz automatu mamy jeszcze tempomat, klimę, i parę innych bajerów. Radek ma za to samochód z personalnym wspomaganiem zmiany biegów siedzącym na tylnym siedzeniu. Zgadnijcie kto to?
Dobra, pakujemy się na lotniskowym parkingu i w drogę. Przepisy ruchu drogowego są dosyć zachowawcze - maksymalna prędkość to 90 km/h a mandaty horrendalnie wysokie. Włączam więc tempomat na jedyną słuszną prędkość a koledzy karnie wleką się za mną. Po przejechaniu 20-30km napotykamy po drodze market Bonus i niewiele się zastanawiając postanawiamy w nim zrobić zakupy. Zaczyna się akcja - uwijamy się w sklepie jak w ukropie a trzy wózki zostają w błyskawicznm tempie zapełnione po brzegi. Co niektórzy się posilają, Olek wciąga salami niemałej średnicy.
Załącznik:
Komentarz: Olek z big salami
Olek & salami.jpg [ 319.37 KiB | Przeglądane 5072 razy ]
Podjeżdżamy do kasy, wypakowujemy wszystko, pani kasuje, chcemy zapłacić - cóż - karta płatnicza naszego naczelnego pechowca zdaje się nie dawać znaków życia. Okazało się że to nie wina karty tylko treminala, nie zmieniło to faktu iż musiał nas poratować Artur swoją kartą (już mu oddaliśmy). Na szczęście od strony islandzkiej wsparła nas także pracownica Bonusa - Polka. Od razu zrobiło się raźniej.
Pakujemy się na parkingu, bagażniki pękają w szwach, na siłę zamykamy klapy bagażników. Wrażenie robią zaparkowane nieopodal samochody z ogromnymi oponami - takimi wozami tutaj się jeździ.
Załącznik:
Komentarz: Monster Truck jakich tu wiele
Moster truck.jpg [ 275.75 KiB | Przeglądane 5072 razy ]
Załącznik:
Komentarz: Nasze autko po lewej na pierwszym planie
Nasz wóz.jpg [ 224.28 KiB | Przeglądane 5072 razy ]
Ruszamy w dalszą drogę. Islandzka pogoda niczym kobieta zmienną jest. Przywitało nas słońce, w wypożyczalni samochodów złapała nas ulewa, na parkingu w Bonusie ostro wiało, potem na przemian wiatr, deszcz, słońce, śnieg i tak w kółko. Obrazy za oknami zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Żegna nas bezśnieżny Reykjavik z polami lawy, zza horyzontu wyłaniają się ośnieżone szczyty, krajobraz zmienia się na zimowy. Po chwili mijamy źródła buchającej pary, tak właśnie miała wyglądać Islandia! Skąd tu tyle lawy? - pyta nasz naczelny pechowiec. Well... dobrze że pomalutku jedziemy, jest czas na podziwianie niesamowitych widoków. Droga się jednak dłuży, zmęczenie daje się we znaki, postanawiamy zatem zatrzymać się na kawkę. Jedna z wielu kafejek na stacjach benzynowych, czysto, schludnie i co? Znowu Polka za ladą! Jak widać nie trzeba się uczyć języków obcych aby pogadać na Islandii. Pokrzepieni ruszamy w dalszą drogę a krajobrazy w dalszym ciągu zdawają się nie odpuszczać chęci wywarcia na nas piorunującego wrażenia. W pewnym momencie po lewej stronie zauważamy w oddali przepiękny wodospad. No nie, tego już za wiele! Teraz już nie odpuścimy! Skręcamy w lewo aby po kilkuset metrach zatrzymać się na parkingu nieopodal wzburzonych kaskad wodospadu. Chylące się ku zachodowi Słońce dopełniało ciepłym oświetleniem odczucie zachwytu i naturalnego piękna. Trudno opisać to słowami - tu już koledzy wrzucili zdjęcia, ja tylko dopowiem że co niektórzy wrócili cali mokrzy, sprzęt również (na szczęście bez konsekwencji).
Jedziemy dalej, krajobraz robi się coraz bardziej surowy i pustynny, znikają osady i zabudowania. Dookoła pojawiają się wulkaniczne stożki oraz tajemnicze gigantyczne kopce. Skręcamy w lewo w szutrową drogę. Do celu pozostało kilka kilometrów. Kamienie walą w podwozie a ja już myślę tylko o to żeby w końcu dotrzeć do celu. Wreszcie jest! Karkołomny zjazd w dół i parkujemy pod naszym domkiem. Mamy za sobą 280km jazdy.
Załącznik:
Komentarz: Nasz domek zza szyby samochodu
Domek.jpg [ 183.05 KiB | Przeglądane 5072 razy ]
O samym domku nie będę na razie pisał, potwornie zmęczeni rozpakowujemy tobołki i zajmujemy pokoje. Po dojściu do siebie jemy kolację - jak 13 wygłodniałych chłopa rzuca się na stół to osiem bochenków chleba znika w oka mgnieniu. Nie wspominając o wędlinach, serach i innych przekąskach na ząbek...
Pokrzepieni sprawdzamy szanse na powstanie zorzy, buszujemy po serwisach internetowych i... jak najbardziej, szanse są, tym bardziej że chmur niewiele. Chłopcy pakują sprzęt i wychodzą przed domek. Zapada zmrok. Po chwili mamy newsa - zorza mimo że jeszcze niewidoczna gołym okiem rejestruje się na zdjęciach! Ruszamy do boju! Statywy, aparaty, cały sprzęt idzie w ruch! Nagle jest! Pojawia się! Jeeest!!! Na niebie widzimy się taniec zorzy powalając nas swoim pięknem. Ci co widzieli ją w zeszłym roku w Tromso cieszą się z tego że nowi uczestnicy wyprawy mogli ją również szybko zobaczyć. Wokół słychać odgłosy wyzwalanych migawek a karty pamięci zalewane są megabajtami danych. Krzykom i wrzaskom nie było końca. Tak, po to przyjechaliśmy do Islandii!!!