Wczorajszy dzień (29.03) minął pod znakiem polowania na zorzę. Po obiadku przygotowanym przez Darka ruszyliśmy w drogę kierując się w stronę Reykjaviku aby zaliczyć atrakcje tzw. "Złotego Kręgu". Monotonną trasę urozmaicały przepiękne widoki zmieniające się niczym w kalejdoskopie.
Naszym pierwszym celem był Gulfoss - najsłynniejszy islandzki wodospad. Tworzą go dwa skalne progi, pierwszy o wysokości 11 m, drugi - wyższy - mierzy 21 m. Następnie rwący strumień wody płynie dwukilometrowym wąwozem. Widok tego olbrzyma zapiera dech w piersiach - unosząca się nad nim wodna mgiełka tworzyła w słonecznym świetle kolorowe tęcze. Rozentuzjazmowana ekipa nie mogła oderwać się od aparatów fotograficznych - zanim wszyscy powrócili na parking minęło sporo czasu. Na tymże parkingu można było zobaczyć ekstremalne monster trucki przywożące turystów z objazdu po lodowcu.
Załącznik:
01.jpg [ 350.29 KiB | Przeglądane 5094 razy ]
Załącznik:
02.jpg [ 298.56 KiB | Przeglądane 5094 razy ]
Następnie skierowaliśmy się ku odległemu o 6 km Geysir. To obszar, na którym znajdują się gorące źródła wraz z najbardziej znanym gejzerem Strokkur, który mniej więcej co 10 minut wyrzuca potężny, wysoki na 35 m słup wody. Z tą regularnością jak się okazuje różnie bywa, czasem gejzerowi się "odbije" i już po chwili od pierwszej erupcji może nastąpić druga mniejsza. Robi to niesamowite wrażenie, teren wokół gejzeru okupowany jest cały czas przez wianuszek turystów ze statywami i aparatami fotograficznymi.
Załącznik:
03.jpg [ 421.92 KiB | Przeglądane 5094 razy ]
Załącznik:
04.jpg [ 210.81 KiB | Przeglądane 5094 razy ]
Pożegnaliśmy gejzer i ruszyliśmy w drogę powrotną zatrzymując się w przydrożnej knajpce na hamburgera z frytkami. Troszkę to trwało zanim otrzymaliśmy posiłek, nieubłaganie zaś zbliżał się wieczór a wraz z nim wzrastała nadzieja na zorzę. Zaczęło się ściemniać jak ruszyliśmy jedynką w stronę naszej bazy, postanawiając znaleźć po drodze odpowiednią miejscówkę do zrobienia zdjęć aurorze. Dojechaliśmy w ten sposób do Dyrholaey, tam gdzie na wzgórzu znajduje się odwiedzona przez nas wcześniej latarnia morska. Wiało tam tak że łeb miało urwać, nawet autami rzucało na boki. W tej sytuacji ekipa zachowawcza (ja, Marek, Artur, Darek i Olo) postanowiliśmy pojechać do naszego domku, ekipa zdeterminowana zaś postanowiła ruszyć w pogoń za zorzą. Ponieważ w Dyrholaey tak wiało że statywy miało powywracać, nasi ekstremaliści postanowili opuścić to miejsce i ruszyli w stronę przeciwną uciekając od chmur, czyli w stronę Reykjaviku. Goniąc tam na łeb na szyję, po przejechaniu 50 km za szybami ich samochodów zaczęła majaczyć zorza. Ostry skręt w najbliższą szutrową "przecznicę", żwir sypie się spod kół, samochody driftują a ekipa niczym komandosi z kominiarkami na głowach wysypuje się z wozów ze swoim sprzętem. Szybkie rozstawienie statywów i do dzieła! Znowu trzaskają migawki! Zorza rozlewa się niczym zielona tęcza na północnym horyzoncie zakreślając szeroki łuk od wschodu do zachodu. Trzeba by "rybiego oka" aby ją objąć w całości. Aparaty pracują na całego, czego efektem będą - jak się później okazało - przepiękne zdjęcia.
Ekipa zachowawcza zaś - na luziku - podjechała sobie pod domek, wypiła gorącą herbatkę, wystawiła sprzęt i spokojnie czekała na zorzę. Niebo było czyściusieńkie, jedynie na północnym horyzoncie pojawiały się chmurki, co akurat dla nas było dosyć niewygodne. Nagle spomiędzy chmur wyłoniła się zielonkawa poświata. Jest! Jeeest! Stawiamy aparaty i strzelamy strzał po strzale. Niestety nie wiadomo kiedy napłynęła ławica chmur niwecząc doszczętnie nasze plany. Aż tak spektakularnych zdjęć jak nasi zdeterminowani koledzy nie mamy, ale to piękne zjawisko tak czy siak udało nam się zarejestrować.
Załącznik:
05.jpg [ 323.21 KiB | Przeglądane 5089 razy ]