Forum AstroCD
http://www.astrocd.pl/forum/

# Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #
http://www.astrocd.pl/forum/viewtopic.php?f=162&t=4314
Strona 8 z 8

Autor:  Aleksander Knapik [ czwartek, 3 kwietnia 2014, 23:44 ]
Tytuł:  Re: # Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #

Święte słowa. Ja nadal mam 1 dzień gdzieś stracony.

Autor:  Adam Skrzypek [ piątek, 4 kwietnia 2014, 08:38 ]
Tytuł:  Re: # Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #

Radosław Zientarski napisał(a):
Ja jeszcze również nie wiem czemu jestem niewyspany. Jakaś masakra.

A ja myślałem że to ze mną jest coś nie tak :) .

Autor:  Adam Skrzypek [ wtorek, 8 kwietnia 2014, 15:22 ]
Tytuł:  Re: # Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #

Wypadałoby w końcu opisać nasz ostatni dzień na islandzkiej ziemi.

Pobudkę zaplanowaliśmy na godzinę 5.00, gdyż według naszych obliczeń musieliśmy wyjechać z domku o 6.00. Z błogiego snu wyrwały nas ryczące budziki telefonów, sam omal nie spadłem z łózka. Mimo błyskawicznej pobudki nie udało się tak łatwo dostać do toalet - te już były okupowane - przecież przed podróżą trzeba koniecznie wziąć prysznic ;) . A na serio to szacunek dla całej grupy - nie było przegięć i wszyscy zdążyli w swoim czasie z poranną toaletą.

Śniadanie było równie chaotyczne jak mycie - jedni przygotowywali chińskie zupki, drudzy szykowali kanapki, tu trzeba zalać herbatę, tam parzy się kawa, jedni już poubierani, drudzy jeszcze w pędzie - słowem zgiełk jak na orientalnym bazarze. Sytuację daje się jednakże opanować i około godziny 6.00 wrzucamy tobołki do bagażników naszych samochodów. Ostatnie sprzątanie - tu dzięki dla Komandosa - trzynaście chłopa chcąc nie chcąc i tak nabałagani... 6.15 ruszamy w drogę.

Najpierw najbardziej przeze mnie nie lubiany odcinek szutrowej drogi. Ba - odcinek, to cały kawał odcinka, gdzieś ze 6 km. Po drodze mijamy rachityczny mostek - myślałem o nim z trwogą non stop podczas naszego pobytu. Gdyby tak jakiś wulkan się wygłupił i zechciał dać upust swojej złości zmiatając przy okazji ów mostek nie mielibyśmy po prostu jak wrócić do domu... Na szczęście mostek stał a my mozolnie pokonywaliśmy kolejne kilometry szutrowej dróżyny. W końcu naszym oczom ukazały się znajome kopczyki zwiastujące zbliżającą się asfaltową drogę nr 1. Skręt w prawo i w końcu jesteśmy na twardej nawierzchni. Rozpędzamy nasze bolidy do zawrotnej prędkości 90 km/h a upływającym kilometrom towarzyszy szum obkolcowanych opon. Pierwszy przystanek robimy po przejechaniu 40 km w miejscowości Vik - tankujemy samochody i rozprostowujemy kości. Jako kierowca wkładam pistolet do baku i leję 20 litrów ropy. Jakież było moje zdziwienie gdy po wejściu do samochodu zauważam plamy z ropy na kurtce i spodniach - wygląda jakby w wężu była maleńka dziurka z której tryskała fontanna paliwa. To się nazywa mieć szczęście - nie dość że mnóstwo plamek to jeszcze smród do tego. I to podczas powrotu do domu. W ciągu całej mojej kariery samochodowej nic podobnego mi się nigdy nie przydarzyło.

Teraz już spokojnie jedziemy w stronę Reykjaviku, to najbardziej monotonny odcinek jazdy, dobrze że przynajmniej krajobrazy się zmieniają. Po drodze stajemy przy napotkanej KFC - niestety jest jeszcze zamknięte. Jedziemy dalej - chcemy na kawę - pomysł upada z braku czasu, musimy jeszcze zdać w wypożyczalni samochody i odpowiednio wcześnie zameldować się na lotnisku. A z Reykjaviku do Keflaviku jest jeszcze kawałek drogi. Jedziemy więc dalej, w końcu na horyzoncie zaczyna majaczyć najbardziej na północ wysunięta stolica. Obieramy kierunek w stronę lotniska i zaczynamy polowanie na stację benzynową - musimy oddać samochody z pełnymi bakami. Stacji ci tam nie za wiele ale na szczęście już przed samym lotniskiem trafiamy na jedną z nich. Oczywiście nie obyło się bez problemów - dziwnym trafem niektóre karty płatnicze nie chciały działać a czas nieubłaganie płynął. W końcu opanowujemy sytuację i z piskiem opon ruszamy w stronę lotniska.

Wjeżdżamy na lotniskowy parking, szybka ewakuacja ludzi i bagaży, my kierujemy się zaś do wypożyczalni. Jest 10.15. Znajoma mi już nordycka blond piękność z przetartymi dżinsami na kolanie ze stoickim spokojem obchodzi nasze samochody nie zwracając zbytnio uwagi na szczegóły, czego się mocno obawialiśmy. Choć z drugiej strony żadnej, nawet najmniejszej szkody samochodom nie wyrządziliśmy. Sęk w tym że było widać ślady użytkowania po poprzednich kierowcach. Ale to w końcu wypożyczalnia i zdają sobie z tego pewnie sprawę. Po zdaniu kluczyków i pozytywnym odbiorze samochodów ta sama dziewczyna odwozi nas busikiem na lotnisko gdzie już czeka zmobilizowana reszta ekipy.

Nadajemy szybko bagaże rejestrowane i udajemy się na security. Znowu muszę wyciągać aparat, kamerę, GoPro, laptopa i moje magiczne przezroczyste pudełko z wszelakimi kablami, ładowarkami, bateriami itp. Mimo to i tak piszczę przy przejściu przez bramkę - a dokładnie to moje buty, co zostało skrupulatnie sprawdzone przez ochronę. Teraz trzeba się spakować na nowo - koszmar. Jeszcze ostatnie zakupy na bezcłówce i idziemy się posilić - celujemy głównie w hot-dogi, które podobno w Islandii są bardzo dobre. Podobno. Dobrze że są smaczne tosty na ciepło z ciągnącym się żółtym serem. Posileni siadamy w holu lotniska - wszakże mamy jeszcze czas. Po chwili słyszymy nasze nazwiska w głośnikach - to znaczy domyślamy się że są to nasze nazwiska, bowiem przeczytane przez islandczyków brzmiały jak przysłowiowy chrząszcz brzmiący w trzcinie. Okazało się że paru osobom - w tym mnie - trzeba było przebookować bilety, przyleciał bowiem mniejszy samolot niż powinien. Zaraz też ustawiamy się w kolejce do bramki, tu trochę zawaliliśmy sprawę i jesteśmy gdzieś w środku stawki, ale nie jest źle. Udaje nam się w miarę szybko dostać do samolotu - to jest ważne ze względu na to aby bezpiecznie ulokować bagaż podręczny w lukach - ostatni mieli z tym spory kłopot, ich torby z powodu braku miejsca trafiły do bagażu głównego, ja zaś nie chciałbym aby moja elektronika była traktowana jak wór ziemniaków. Niewysoki steward o aparycji mafijnego egzekutora z różnym skutkiem dwoił się i troił aby opanować sytuację. Po pół godzince nastał wreszcie porządek i mogliśmy spokojnie wystartować.

Cdn.

Autor:  Adam Krawczyk [ czwartek, 10 kwietnia 2014, 12:51 ]
Tytuł:  Re: # Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #

Adam Skrzypek napisał(a):
Cdn.

No dalej, bo się nudzę w pracy. :D

Autor:  Adam Skrzypek [ czwartek, 10 kwietnia 2014, 13:45 ]
Tytuł:  Re: # Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #

Chopie, muszę się zebrać w sobie :) , to nie jest tak hop. Ale napiszę. Najtrudniej dobrnąć do końca.

Autor:  Adam Skrzypek [ sobota, 12 kwietnia 2014, 17:18 ]
Tytuł:  Re: # Islandia 2014 - relacja z naszej wyprawy na żywo! #

Przeciążenie wbija nas w fotele. Pikujemy ostro w górę po czym kapitan jak zwykle serwuje ostry skręt w prawo. Brrr. Przebijamy się szybciutko ponad podstawę chmur gdzie witają nas ostre jasne promienie słoneczne. Osiągamy wysokość przelotową. Na dole, pomiędzy chmurami prześwituje jeszcze ośnieżony górzysty islandzki ląd. Po chwili witamy błękitny Atlantyk a nasza wyprawa zostaje już tylko wspomnieniem. Na szczęście lot do Oslo nie jest zbyt długi, trwa niecałe trzy godziny, pobyt na pokładzie urozmaica zaś obsługa samolotu rozwożąc najpierw napoje a potem bezcłówkę. Czas pomalutku upływa a my w końcu obniżamy pułap przygotowując się do lądowania. Samolot łagodnie siada na płycie lotniska a w głośnikach słyszymy jakże miły komunikat "Welcome to Oslo Airport". Ufff, połowa droga za nami.

Na lotnisku w Oslo spędzamy nieco ponad trzy godziny. Na szczęście nie musimy drugi raz przechodzić przez security, jesteśmy traktowani jako transfer i bocznym wejściem trafiamy do naszej bramki. Jako że mamy sporo czasu - nasz lot się nieco opóźnia - idziemy się posilić. W jednej z knajpek trafiamy na promocję - hot-dog (dobry, super kiełbaska!) z napojem za 50 koron, czyli ok. 25 zł :). Czekając na sam samolot odrabiam zaległości pogaduchowe z Jurkiem. Czas płynie leniwie ale w końcu doczekujemy się boardingu - szybciutko pakujemy się do samolotu żeby uniknąć problemów związanych z ulokowaniem bagażu podręcznego. Tym razem samolot jest większy a pasażerów mniej więc wszystko się dobrze kończy. Siedzimy w samolocie i czekamy na start, który nie wiadomo dlaczego się opóźnia. Po chwili już wiemy - problem stanowiły nasze bagaże rejestrowane, które miały być z automatu przepakowane z pierwszego do drugiego samolotu. Jako że obsługa nie do końca połapała się ile tych bagaży jest (nas 13 chłopa a bagaży tylko 7), musiała więc wyjąć wszystkie bagaże z luku i ponownie je włożyć ręcznie licząc ilość sztuk. Siedzieliśmy więc w samolocie oczekując na start słysząc jak pod nami w luku wrzucają na nowo walizki. W zasadzie to w myślach pożegnałem się z moją torbą widząc oczami duszy jak staje się ona bohaterem programu kanału Discovery "Walka o bagaż".

Kolejny start, kolejna trauma, podziękowania dla Jurka który używał wobec mojej osoby wschodnich technik relaksacyjnych. Ma chłop cierpliwość - dzięki Jurku! Jakoś raźniej mi się startowało. Ten krótszy lot - niecałe 2 godzinki - minął bardzo sympatycznie na rozmowach z Panem Profesorem a później na identyfikacji polskich miast nad którymi przelatywaliśmy. Tu nas wspomagał Janusz Wiland śledząc nasz lot na Flightradar24. Nawet się nie obróciłem kiedy zaczęliśmy podchodzić do lądowania. Tutaj niestety kapitan zafundował nam kilka bardzo ostrych przechyłów, sądzę że mogło to być ok. 45 stopni (tak mi się wydaje), nie cierpię tych klimatów. Parę skrętów, nawrotów i szczęśliwie lądujemy na płycie lotniska im. Chopina. "Welcome to Warsaw Airport"! Jesteśmy w kraju!

Po odebraniu bagaży - na szczęście wszystkie dotarły - dzwonimy po transport na parking gdzie zostawiliśmy samochody. Busik w dwóch turach transferuje nas na miejsce. Minęła północ. Cholernie zmęczeni ale i szczęśliwi ostatni raz pakujemy toboły do własnych już samochodów. Po wzajemnym pożegnaniu - łezka kręci się w oku - każdy samochód rusza w swoją drogę. Nasz pilotowany przez Olka około godziny 3.00 podwozi mnie pod dom. Po drodze zaliczyliśmy - a jakże - hot-dogi z colą na stacji benzynowej. W ten oto sposób skonsumowaliśmy w ciągu 24 godzin trzy hot-dogi w trzech różnych krajach.

Nasza wyprawa dobiegła zatem końca.

Strona 8 z 8 Strefa czasowa: UTC + 2
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/