To region od południa sąsiadujący z Mare Nectaris (u góry, na połnocy, widać też zarysy struktury "plastra miodu"). Od największego krateru - Janssen, bierze sie nazwa całego kompleksu czterech kraterów, kaskadowo nakładanych na siebie, jakby losowa nieuchronność zdarzeń zawzięła się na ten skrawek księżycowej powierzchni, jakby niestabilność temporalna niezmiennie ustawiała ten obszar przestrzeni na trajektorii kosmicznych brył. Moglibyśmy to nazywać przeznaczeniem, jako sztucznym uzasadnieniem dla deterministycznego chaosu. Na północnym wschodzie, niedaleko struktury Janssen obserwujemy jedną z księżycowych dolin - Vallis Rheita. Kiedyś użyłem w jej opisie barwnej metafory, że dolina, niczym starożytny akwedukt, transportuje ciemność znad krawędzi w głąb interioru. Paralelnie do światłocieniowej grafiki - to taki zasobnik atramentowy, jak w rapitografie lub aerografie, używany przez bezosobowy artyzm księżycowego terminatora dla tworzenia w tej fazie lunacji takich wspaniałości jak: Mare Nectaris, Draco (ostatniego smoka), Stańczyka, TCC, grzbietów Wrinkle. Podążający na zachód terminator wkrótce, jak umoczona w tuszu gąbka, czernią pokryje opisywane struktury. Kompleks Janssen, tak jak wiele jeszcze innych struktur, jest dla mnie niezmiennie odpowiednikiem liter w jakimś alfabecie metajęzyka, jakby kształt geometryczny myśli w uniwersalnej organizacji tworzenia (w znaczenu używanym przez ewolucjonistów). Bezsprzecznie wśród chaosu i przestrzeni-bez-znaczenia, niektóre miejsca jak litery układają się w lingwistycznym przekazie - wyróżnione, jednoznacznie określone, zdefiniowane w kategoriach estetyki sztuki, albo geometrii, optyki lub jeszcze innej gałęzi nauki. To przejaw antropomorfizmu - bowiem Księżyc przemawia do patrzących (lub bardziej dobitnie - wpatrzonych) literami-słowami-ideogramami - kopleksami (jak owa struktura Janssen) emocjonalno-werbalnymi. Nienazwane - a wcześniej - niezauważone, niewyodrębnione z chaosu, nieobmierzone, nieudokumentowane fotograficznie przez wszystkich obserwatorów (historycznie rzecz biorąc) - nie istniałyby. Egzystują, jako desygnat naszych myśli - fascynacja i wrażliwość w ich postrzeganiu jest dla ich istnienia tą samą równoważnością, co materia i energia w nauce, a światło i mrok to komplementarne aktywa określające ich egzystencję - jakże nieskończenie bliską... nicości.
Kompleks Janssen to moja afirmacja ekspresjonizmu w sztuce. Zauważcie podobieństwo do słynnego obrazu "Krzyk" Edwarda Munch'a. Znawcy powiedzą, że []..."osoba na obrazie nie krzyczy, lecz niemo otwiera usta w reakcji na krzyk przepływający przez naturę"...[] Może zatem kiedy patrzymy na odnośny fragment księżycowej powierzchni, doświadczamy wizji bólu egzystencjalnego jakiejś abstrakcyjnej istoty, czy też jej reakcji szokowej na to co dzieje się w przestrzeni? Ta istota to może personifikacja całej natury, albo tylko tej jej części, która sąsiaduje z obszarem będącym we władaniu ludzkiej cywilizacji? Czy jest możliwe, że to MY wywołujemy przerażenie? To pytanie retoryczne. Ani Munch, ani kompleks Janssen nie werbalizują swojego przekazu. Może zatem to tylko iluzja przerażenia, czy też nadinterpretacja prowadząca do wyobrażenia krzyku? Przestrzeń, jak lustro, czasem ukazuje niepokoje tkwiące w nas samych - sprzeciw, przerażenie, dojmujący ból egzystencjalny, bezsilność i krnąbrność. Tak, to może być personifikacja nas samych - w tych abstrakcyjnych momentach zwrotnych, kiedy dłonie obejmują głowę w reakcji na nieludzki ból, a z ust, miast krzyku, generuje się ekstrakt gromu, mogący rozedrgać całą dookólną przestrzeń. A i tak nikt nie usłyszy...
Załączniki: |
Kompleks_Janssen_2.jpg [ 157.85 KiB | Przeglądane 7637 razy ]
|
_________________ MAK 150, ED80, refraktor TS 152/900, EQ3-2 ASI 120 MM CMOS (mono), Lumix G3 Celestron Outland LX 10x42, Bresser 8x56
|