Dzisiaj mieliśmy czaderski dzień. Byliśmy umówieni z naszym gospodarzem Ivanem na połów ryb i plażowanie połączone z nurkowaniem.
Z portu motorową łajbą wypłynęliśmy około godziny 10.00. Gdzieś po 30 minutach zarzuciliśmy sieci, a jest z tym trochę roboty, gdyż sieci mierzą 50 – 60 metrów długości. Sieć kończy długa lina, do której przywiązany jest plastikowy kanister pełniący funkcję boi. Na nim jest napisany numer łajby, tak żeby każdy wiedział czyje są które sieci, bo może być ich więcej w tym samym rejonie.
Po zarzuceniu sieci skierowaliśmy się w rejony paskiego mostu, a konkretnie obraliśmy kurs na jedną z małych zatoczek. Im bliżej byliśmy celu, tym bardziej woda robiła się przezroczysta, a widoczność sięgała parę metrów w głąb morza. Po podpłynięciu do dzikiej plaży zarzuciłem kotwicę, a Ivan podciągnął nas cumą do brzegu. Jako że nie mogliśmy podejść blisko lądu, z trapu łajby drabinką wskakiwaliśmy wprost do przezroczystego morza. Ponieważ były to rejony dziewicze rzadko odwiedzane przez plażowiczów, dno było bardzo urozmaicone, porośnięte ukwiałami, co chwilę przepływały rybki, a na dnie było pełno muszli i strzykw. Tu maski z rurką okazały się wyposażeniem obowiązkowym. W czasie naszych harców w wodzie Ivan z maską i płetwami wyłowił cały wór małży i ostryg, których surową zawartość każdy musiał spróbować. Było to jednorazowe przeżycie, gdyż nigdy wcześniej nie miałem w ustach czegoś, co żyje i wygląda na kupę flaków.
Po tak fajnym plażowaniu pozbieraliśmy manatki i wyruszyliśmy w poszukiwanie naszej boi z sieciami, ale Ivan bezbłędnie trafił w miejsce połowu. Przypadła mi rola wyciągania sieci, a jest z tym trochę roboty, gdyż po pierwsze są mokre, po drugie są długie, a po trzecie wypełnione rybkami. Naprawdę jest co wyciągać. A jak już sieci są na pokładzie przychodzi kolej na wyciąganie z nich ryb, co jest bardzo mozolne i dla osoby nie mającej z tym wcześniej do czynienia jest nie lada wyzwaniem. Więc na 10 ryb wyciągniętych przez Ivana ja wyciągałem zwykle jedną. Ale z czasem szło mi coraz lepiej. Trzeba było mocno uważać, bo tak z połowa ryb miało dosyć duże kolce wbijające się w paluchy. W końcu po pół godzinie udało nam się wyłuskać ostatnie rybki. Cała wyprawa trwała 5 godzin i naprawdę była jedną wielką frajdą. No i do tego w dalszym ciągu bezchmurne niebo i niekończące się słońce.
A teraz o 19.00 czeka nas imprezka – grill ze złowionych rybek a do tego bijelo vino...