Ciężki ten dzisiejszy dzień. Piszę te słowa z pokładu samolotu lecącego z Warszawy do Oslo, ale może po kolei.
Zgodnie z planem około godziny 13.00 podjechał po mnie Olek z Markiem, szybka wrzutka bagaży do przestronnego olkowgo bagażnika i jedziemy po Komandosa. Po chwili i on dołącza do nas i całą paczką zmierzamy już w stronę Warszawy. Tradycji jednak nie stałoby się zadość gdyby nie rytualny postój na katowickim Orlenie celem pochłonięcia hot-dogów. Po posileniu się już nic nie stało nam na drodze do celu jakim była karczma Krywań za Radomskiem, gdzie umówiliśmy się z resztą ekipy na spotkanie i wspólny obiadek. Ekipa Radka czekała już na miejscu, a Darek przyjechał na miejsce praktycznie zaraz za nami.
Karczma jak to góralska karczma, fajna, klimatyczna, tylko gdzie te góry? Płasko jak na patelni. Jemy dobre obiadki - jedzonko naprawdę niezłe - i po małym gadu-gadu pakujemy się do samochodów ruszając w dalszą drogę. Teraz naszym celem jest mieszkanie Jurka, gdzie w zaciszu zadaszonego garażu mamy zamiar poprzepakowywać bagaże. Cóż tam się działo! Rwetes, harmider i nie wiadomo co jeszcze. Uwijaliśmy się jak w ulu, wagi pracowały na maksymalnych obrotach. Nie było słychać dzwoniących telefonów, a Jurkowi na domiar złego rozerwała się walizka. Troszkę nam to wszystko zajęło, więc lekko po czasie udaliśmy się w drogę na zarezerwowany wcześniej parking.
Parking to osobna historia - najpierw się okazało że będzie drożej niż było to umówione, potem pan miał problem z komputerem i nasze cenne minuty topniały jak śnieg w maju. Po paru perypetiach w końcu udało nam się wyruszyć busem (w dwóch turach) na lotnisko.
Na lotnisku zaskoczył nas pozytywnie brak tłumów, nadanie bagaży poszło sprawnie, potem tylko kontrola osobista. Nie byłoby to normalne gdyby wszystko poszło w porządku - Rafałowi Malczykowi skonfiskowano z bagażu podręcznego klucz płaski numer 10 służący mu do przykręcania śrubek w statywie. Szkoda. Potem już tylko zakupy na bezcłówce i idziemy do bramki nr 30. Punktualnie wsiadamy do samolotu, krótkie jak zwykle szkolenie i w strugach ulewnego deszczu startujemy. Przeciążenie wbija w fotel - jak ja tego nie lubię! Potem zaraz zakręt - odejście - nie wiem czemu te samoloty zaraz po starcie muszą tak gwałtownie skręcać! Ohyda.
Teraz lecimy na przelotowej i jest w miarę spokojnie, pod nami Bałtyk. W międzyczasie zaś prowadziliśmy pierwsze "badania naukowe" mierząc spadek ciśnienia atmosferycznego wewnątrz samolotu i mamy na to stosowne wykresy
.
Pozdrowienia dla Ani i Janka, rodzinki i przyjaciół!
Cdn.